WSPOMNIENIE PAWŁA STARZEŃSKIEGO (SEKRETARZA JÓZEFA BECKA) Z 17 WRZEŚNIA 1939 ROKU I PIERWSZYCH DNI POBYTU W RUMUNII. Idąc w niedzielę 17 września rano w stronę kwatery ministra, uderzył mnie większy niż zazwyczaj ruch w zacisznych Kutach i prędkość kroków przechodniów. Traf chciał, że to od kierownika referatu rosyjskiego Stanisława Zabiełły dowiedziałem się, iż tego dnia nad ranem wojska sowieckie wkroczyły w granice Polski. Mówił dalej, że wobec tego został już wydany rozkaz przekroczenia w dniu dzisiejszym granicy rumuńskiej. Zawaliła się polityka równowagi pomiędzy Niemcami a Rosją, wszystko runęło. Zaraz potem spotkałem Lipskiego, który nowo powstałą sytuację określił krótko i dobitnie: "To nie wojna, to katastrofa". Poszliśmy z nim do ministra. Siedział na ganku swego domu i dyktował Wiktorowi Skiwskiemu, naczelnikowi wydziału prasowego, instrukcję spowodowaną agresją sowiecką, bodaj że ostatnią na ziemi polskiej, którą radiostacja MSZ w Kutach nadała do placówek. Przed naszymi oczami przesuwał się korowód ludzki. Minął nas między innymi samochód Śmigłego, który dopiero co konferował z Mościckim, Składkowskim i Beckiem. Szembek otrzymał polecenie udania się jak najprędzej do Budapesztu i zgłoszenia się u Horthyego w sprawie przechodzenia naszych oddziałów na Węgry. Beck był pewien, że Horthy postąpi po rycersku. Miał w świeżej pamięci, że odrzucił on żądanie Hitlera zezwolenia na przemarsz wojsk niemieckich przez ziemie węgierskie. Z Rumunami nasze sprawy rozwinęły się wtedy odmiennie. Beck zawezwał do siebie ambasadora Grigorcea, który po porozumieniu się z ministrem spraw zagranicznych Gafencu, ustalił z nim, że rząd polski ma zapewniony wolny tranzyt przez teren Rumunii, by mógł udać się do Francji. Niedługo potem minister opowiedział mi szczegółowo treść tej tak niezwykle wtedy ważnej rozmowy. Powołując się na instrukcje swego rządu, Grigorcea zaproponował aby rząd polski albo pozostał na stałe na terenie Rumunii, albo tez by tylko skorzystał z prawa ...